+

Cytat na dziś

"Kto jest większym głupcem: głupiec, czy ten, kto za nim idzie?" ~Obi-Wan Kenobi

Statystyka

#1 O tajemnicy Hagrida słów kilka


Ten tekst wziął udział w konkursie literackim, zorganizowanym  przez "Harry Potter Kolekcja". Wygranym nie zostałam ja, a Frigus - czytałam Jej tekst, więc uzyskała to miejsce za dobrze wykonaną pracę. :D Tekst jest w zasadzie o niczym, nie musicie go czytać. ;)


[...]Wiadome jest, iż znikacz – okrągłe zwierzę o wąskim dziobie, małych, przypominające kamienie szlachetne oczach i niewielkich skrzydełkach, które zaopatrzone są w obrotowe stawy – jest na granicy wyginięcia. Dlaczego czarodzieje dopuścili się tego, aby ten gatunek małych ptaków, potrafiących bardzo szybko latać, zmniejszył swoją populację? Otóż znajdzie się kilka powodów, dlaczego człowiek zaczął się interesować tymi ptakami, znacząco zmniejszając ich populację.
            Na początku XI wieku pojawiła się nowa gra czarodziei, dziś znana na całym świecie – quidditch. W tamtych czasach nie był on zbyt popularny i różnił się od swojej współczesnej wersji. Z czasem gra rozwinęła się na tyle, że w XV wieku odbyły się pierwsze mistrzostwa świata w quidditcha. Jednak od XII wieku czarodziejom na tyle spodobała się ta konkurencja, że do podawania współzawodnikom kafla i wrzucania go do przeciwnych obręczy, a także odbijania tłuczków pałką, dodali nową część gry – łapanie znikacza. Właśnie między innymi z tego powodu ptaki te zaczęły ginąć – od trafienia przez zaklęcie (na początku quidditcha uczestnicy mogli używać różdżek), aż do najzwyczajniejszego zgniecenia znikacza przez rękę szukającego. Na szczęście w połowie XIII Rada Czarodziejów uczyniła te ptaszki gatunkiem chronionym. Nie można było ich więc używać w meczach quidditcha. Wtedy wynaleziono złoty znicz, który zajął ich miejsce. Tak zostało aż do dnia dzisiejszego, a wiele znikaczy przeżyło.
            Kolejnym powodem masowego umierania złotych znikaczy są ich cenne pióra oraz oczy, przez które wszczęto na nie polowania. Łowy na znikacze odbywały się najczęściej w dzień, ponieważ mugo...

- Cześć wszystkim! – nagle zawołał Ron, wskakując na kanapę, przez co Hermiona podskoczyła, a na jej kartce od zwyczajnego mugolskiego zeszytu, pojawił się atramentowy kleks. Oczy dziewczyny zwęziły się, spoglądając na rudzielca, a Harry, siedzący obok niej, był już pewny tego, że za chwilkę rozpocznie się kłótnia.
            - Och, Ron! – syknęła, wyjmując chusteczkę z kieszeni. – Mógłbyś być trochę spokojniejszy! Nie widzisz, że piszę referat na opiekę nad magicznymi stworzeniami? – I zaczęła delikatnie wycierać kleks chusteczką, jakby zapominając o różdżce, natomiast rudzielec odrobinę zbladł, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
            - A było coś zadane? I to na jutro?
            - Taa... Hagrid na lekcji był wyjątkowo wkurzony, nie widziałeś? – odezwał się Harry spokojnym i łagodnym głosem, by trochę rozładować napiętą atmosferę, która zaszła między jego przyjaciółmi. – Tak szczerze mówiąc, to nie wiem dlaczego.
            - No właśnie – mruknął Ron, drapiąc się po nosie. Rzeczywiście przedwczoraj niezbyt słuchał Hagrida na lekcji, gdyż w jego głowie kotłowały się zupełnie inne myśli, a mianowicie: quidditch. Wczoraj odbył się mecz pomiędzy Armatami z Chudley i Goblinami z Grodziska – jego ulubiona drużyna przegrała, a czarodzieje z Polski cieszyli się z wygranej. Niestety, Polacy mieli nowego, bardzo dobrego szukającego, który już po trzynastu minutach złapał znicza. To był mocny cios w stronę Rona i wszystkich innych zagorzałych fanów jego ulubionej drużyny.
Potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej niezbyt miłe myśli i już otworzył usta, by przeprosić Hermionę i ją w jakiś sposób udobruchać, by pomogła mu w napisaniu wypracowania, gdy ta rzekła:
            - Nie, Ronaldzie, nie pomogę ci. – Czy ona czyta mu w myślach, czy może jest aż taki przewidywalny? - Powinieneś sam to zrobić, a wtedy zobaczysz, jaka z tego jest satysfakcja. – Po tych słowach niebieskooki był pewien, że jego świat legł w gruzach. Co jak co, ale Hagrid nigdy nie zadał im wypracowania na rolkę pergaminu. Zresztą...
            - Ee... Hermiono, kochanie ty moje, a o czym ma być to wypracowanie?
            - O znikaczach – odpowiedział szybko Harry za dziewczynę, trochę zaniepokojony spodziewanym przez niego wybuchem Hermiony. Pokazał mu, co trzymał w rękach.
            - „Quidditch przez wieki” i „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”? A niby po jakie licho ci te książki potrzebne, Harry? – W głowie rudzielca zakiełkował się obraz Harry’ego w wielkich, kujońskich okularach, który uczy się i spędza swój cały wolny czas w bibliotece, zamiast gry w quidditcha. Tylko dlaczego twarz Harry’ego co chwila zmieniała się w twarz Percy’ego? Wzdrygnął się; nie, tak się nigdy nie stanie, tak się nigdy nie stanie – powtarzał sobie w myślach.
            - A wiesz co to są znikacze? – zapytała Hermiona, odkładając zeszyt i pióro na stole, biorąc parę głębokich, uspokajających wdechów. Czasem miała już dość Rona.
            - Ee... ee? – Rudzielec wydał z siebie niezidentyfikowane dźwięki.
            - Są to rzadkie ptaki, podobne do znicza, które...
- Znicza? Jak w quidditchu? – przerwał jej Ron z wyraźnym ożywieniem.– Dobra, Harry, pomożesz mi w napisaniu tej pracy?
- Sam muszę zacząć, więc wiesz, Ron, sorka – skrzywił się, podnosząc się z kanapy. – Jak napiszę, to dam ci te książki. Są bardzo pomocne, wiele w nich jest o znikaczach. – Brunet wziął ze sobą książki i powędrował w stronę dormitorium. Weasley westchnął z przygnębieniem i sięgnął po zeszyt Hermiony, która walnęła go w rękę.
- Od moich notatek wara – syknęła, wzięła swoje rzeczy i wyszła z pokoju wspólnego.
Ron Weasley był stracony. Przez niego dom Gryfonów straci punkty i dostanie szlaban. Chociaż... sam nie wiedział jakie będą konsekwencje braku wypracowania u Hagrida. Przecież ten nigdy nie zadał im pisemnej pracy! Dobrze, że za rok już nie będzie musiał się uczyć; czasem zdarzały się chwile, że żałował powrotu do Hogwartu. Co prawda lubił gajowego, ale ta jego mania na punkcie niebezpiecznych zwierząt...
Spojrzał na zegarek i stwierdził, że jeszcze zdąży zajść do półolbrzyma przed kolacją. Gdy ubrał się w grubą kurtkę, czapkę, rękawiczki, szalik i ciepłe buty, wyszedł z Hogwartu i zaczął wspinać się ku domkowi, który leżał na skraju Zakazanego Lasu. Na dworze było naprawdę zimno. Wiał chłodny wiatr, który szamotał płatkami śniegu, którego było bardzo dużo. Panowała już ciemność, jednak biały puch, światła wydobywające się z Hogwartu i księżyc w pełni umożliwiały mu spokojny spacer przez błonia.
Niepewnie zapukał z nadzieją, że może jakoś udobrucha Hagrida w sprawie wypracowania. Może mu odpuści? Wiedział, że zachowuje się jak dziecko, jednak jego lenistwo w sprawie pisania przeważyło.
- Hagrid! Jesteś tam? – zawołał, pukając w drzwi ponownie, jednak nikt mu nie odpowiadał. – Hagrid! Nie ukrywaj się! – Zajrzał do środka, jednak nieco brudnawe okno było zasłonięte szarym, równie brudnym płótnem.
Ron ze zmarszczonymi brwiami powlekł się jak skazaniec do szkoły. Musiał powiedzieć Harry’emu i Hermionie, że Hagrid gdzieś wywędrował. W końcu gajowy był jego przyjacielem, co prawda nieco szurniętym, ale przyjacielem, który pomógł im niecały rok temu w trakcie Bitwy o Hogwart.
Nie, Ron – skarcił siebie w duchu – nie myśl o tym.
Utrata Freda była dla niego i jego rodziny potężnym ciosem. Wciąż nie do końca umiał to zaakceptować i obwiniał los, czy wszystkich istniejących bogów o to, że Fred zginął. A przynajmniej specjalnie obwiniał ich dlatego, aby ukryć to, że to nie była niczyja wina oprócz Voldemorta i jego zwolenników. Ale obwinianie kogoś było lepsze. Wiedział również, że inni też cierpieli – Harry przez wojnę stracił rodziców, Syriusza, Remusa i przyjaciół; choćby przez tę myśl nie powinien się użalać, w końcu jego przyjaciel miał o wiele gorsze życie od niego. Jednak jego serce krzyczało inaczej. Bolało, cholernie bolało, ale czasu nie można było zmienić. Takie były konsekwencje wojny.

- Hagrid zniknął – oznajmił Hermionie, Harry’emu i Ginny przy kolacji.
- Znowu? – zdziwił się Harry. – Zniknął na początku roku szkolnego na piątym roku, pamiętacie?
- Może jakaś kolejna sprawa – szepnęła Hermiona, nachylając się bliżej - z którą związani są śmierciożercy, jak myślicie?
Harry zamyślił się, spoglądając w stronę stołu nauczycielskiego.
- Chyba tak, no bo przecież nie mógł odejść na stałe... Ale mam nadzieję, że znowu wróci po miesiącu, jak wtedy, a może i wcześniej – rzekła Ginny.
- A może po prostu poszedł do Hogsmeade, co? – rzekł Ron, nakładając na swój talerz trzy kiełbaski. – Przecież znacie Hagrida, czasem lubi sobie popić czegoś mocniejszego – zaśmiał się. – Możesz podać mi ketchup, Ginny?
- W taką nawałnicę? Jest strasznie zimno – wzdrygnął się Harry. Nienawidzi zimy, mimo że w jej trakcie odbywają się święta.
Wymienili się jeszcze innymi poglądami na temat zniknięcia Hagrida i pod koniec kolacji stwierdzili, iż Rubeus jest dorosłym półolbrzymem i sam potrafi o siebie zadbać, więc nie było sensu martwić się o niego i wtrącać się w jego życie.
- A poza tym dyrektor nic nie wspominał o zniknięciu Hagrida. Przecież jest nauczycielem, nie? – wtrącił Ron wcześniej.
Temat został zamknięty, jednak Weasley trochę martwił się wypracowaniem. No cóż, zaryzykuje i nie wykona pracy domowej. W końcu za godzinę odbędzie się audycja radiowa z relacjami z meczu quidditcha pomiędzy Finlandią a Francją.

Obawy Świętej Czwórki Hogwartu były bezpodstawne – Hagrid cały i zdrowy pojawił się na śniadaniu następnego poranka. Chociaż co do zdrowia Hagrida mieli pewne wątpliwości: półolbrzym był blady, gdzieniegdzie we włosach i brodzie miał liście, a Ron zauważył, że gdy siadał na krześle, lekko się krzywił, jakby z bólu. Wymienił się tą informacją ze swoją siostrą, Harrym i Hermioną.
- Może miał drobny wypadek? – zaproponowała Hermiona, ukradkowo spoglądając w stronę stołu nauczycielskiego.
            - Albo był w Zakazanym Lesie, w końcu jest gajowym i musi opiekować się zwierzętami, nie? – dodała Ginny.
            - A jeśli hoduje w lesie jakieś kolejne niebezpieczne zwierzę? – przeraził się Ron. Perspektywa kolejnego smoka posiadanego przez Hagrida wydawała mu się straszna, a gdy pomyślał o pająkach i o zmarłym Aragogu, krew odpłynęła z jego twarzy.
            - Może stało się coś Aragogowi II? – Harry spojrzał na Rona, wiedząc, co dzieje się w głowie rudzielca.
            - Och, wy znowu swoje? Ten pająk pewnie jest... miłym... słodkim... stworzonkiem. Nie widziałam ani Aragoga, ani jego... potomka – odrzekła Granger lekko się krzywiąc, jakby doskonale wiedziała, że jej słowa dalece uciekają od prawdy. Otóż „zastępcą” Aragoga, został jego syn: Aragog II.
            - Tak, jest taki miły, że z radością pozwoliłby ci się do niego przytulić, a potem pożarł z uśmiechem! Na to pewnie też byś się zgodziła zważywszy na fakt, że to byłaby wspaniała przygoda intelektualna! – fuknął Ron, krzyżując ręce na piersi. Pająki... fuj, kto je wymyślił?
            - Och, Ronaldzie! – zawołała Hermiona oburzona. – Nie musisz na mnie się wyżywać, bo boisz się pająków!
            - Tak, mów głośniej, niech cała szkoła usłyszy!
            - Strach jest normalną cechą ludzką, nie musisz jej się wstydzić.
            - A ty znowu musisz pokazywać swoją mądrość. Zresztą jak zwykle!
            - Tak? – syknęła dziewczyna. Nawet nie wiedzieli kiedy wstali, opierając swe dłonie o stół w pozycji bojowej, a prawie cała szkoła patrzyła na nich.
            - Tak!
            - Przynajmniej wciąż nie okazuję debilizmu, w przeciwieństwie do innych!
            Ron jeszcze bardziej się zdenerwował.
            - To raczej ty...!
            - Spokój! – wrzasnął Harry, przerywając kumplowi. – Czy wy zawsze musicie odwalać te swoje scenki przedmałżeńskie na oczach wszystkich w Wielkiej Sali? – dodał ciszej i jak gdyby nigdy nic dalej zaczął jeść. Ginny zachichotała i podsunęła się w jego stronę, a zdenerwowany Ron wraz z Hermioną wyszli z sali.
            - Pewnie poszli się godzić – zaśmiała się Ginny.
            - Dobrze, że my aż tak się nie kłócimy przy wszystkich – westchnął z ulgą brunet.
            - Fakt, bo z naszymi charakterami szkoła rozniosłaby się w pył.
            Ciekawe czy Hogwart wytrzyma, gdy nowa generacja Potterów i Weasleyów zacznie swoją naukę – pomyślała rudowłosa z westchnieniem.
           
            Pierwszą lekcją trójki przyjaciół była transmutacja, potem dwie godziny eliksirów, następnie historia magii, a ostatnim zajęciem była opieka nad magicznymi stworzeniami. Cała klasa ubrała się w ciepłe stroje i wyszła na świeże, mroźne powietrze. Pogoda nie zmieniła się ani trochę – wciąż wiał silny wiatr, który porwał czapkę Hermiony z jej głowy.
            - Accio czapka Hermiony! – zawołał szybko Ron, wymachując różdżką. Okrycie powędrowało w ich stronę, mimo potężnego wiatru. – Proszę, kochanie. – Rudzielec podał czapkę dziewczynie, a ta podziękowała mu z uśmiechem.
            Jak dobrze, że w końcu się pogodzili – pomyślał Harry z ulgą. Kiedy dwójka była skłócona, nie dawało się żyć.
            Czekali przed chatką Hagrida na lekcje, jednak z małego budynku nie dojrzeć docierał najmniejszy ślad życia, a trójka przyjaciół zaczęła poważnie się martwić.
            - Patrzcie, to profesor McGonagall! – szepnęła Hermiona do chłopaków, patrząc, jak dyrektorka wychodzi z zamku i zmierza w ich stronę.
            - Minę ma nieciekawą – mruknął Harry, a Ron pokiwał głową. Nauczycielka pomimo śniegu coraz szybciej zmierzała w ich stronę.
            - Drodzy uczniowie! – zawołała McGonagall, podchodząc do nich. Głos miała srogi, jeszcze bardziej niż zawsze, a jej twarz posiadała więcej zmarszczek, niż Harry zapamiętał z pierwszego spotkania z profesorką. Strój i fryzura jednak się nie zmieniły. – No już, szybko, zbliżcie się. – Odchrząknęła i musiała przytrzymać rękami czapkę, by ta nie zleciała jej z głowy. – Zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami zostały odwołane do czasu, aż pogoda się nie uspokoi – powiedziała głośno, a wszyscy, oprócz Rona, Hermiony i Harry’ego, zaczęli się cieszyć. – Dobrze, już dobrze. Idźcie do Hogwartu, zanim się przeziębicie – rzekła, a uczniowie prawie biegiem ruszyli w stronę zamku.
            - Panie Potter! Może pan zostać na chwilkę? – zawołała kobieta, a Harry podszedł do niej z pośpiechem. Z pewnością była to ważna sprawa, ponieważ dyrektorka wysłałaby kogoś innego, kto poinformowałby ich o odwołanych zajęciach. Chłopak dał znać Hermionie i Ronowi, stojącym parę metrów od niego, by szli dalej i nie czekali na niego.
            - Tak, pani profesor?
            - Może najpierw pójdźmy do domu Hagrida, bo tutaj nabawimy się jakiejś choroby, Harry – zwróciła się do niego po imieniu, co nie zaskoczyło bruneta; od Bitwy o Hogwart nauczycielka zmieniła się, fakt – w końcu wojna zmienia każdego. Ale Harry był już od ponad roku dorosły, a myśl, że uratował ich wszystkich sprawiała, że czarodzieje myśleli o Potterze jak o czymś doskonałym. W związku z tym Harry stał się szanowanym, bardzo sławnym czarodziejem, wszyscy czuli do niego respekt. Co jak co, dyrektor Hogwartu postanowiła przejść z nim na ty, przez co Harry’emu robiło się głupio.
            Minerwa zapukała do drzwi od domku Hagrida, jednak zdawało się, że budynek jest pusty. Kobieta westchnęła, wyjmując różdżkę; machnęła nią, a drzwi otworzyły się z łoskotem.
            - Wchodzimy, Harry – rzekła do chłopaka i przekroczyli próg.
            W pomieszczeniu było cicho i ciemno, gdyż okna były zasłonięte, a ognisko nie paliło się. Harry’emu wydawało się, że Hagrid ostatnio bywał tu rzadko – świadczyło o tym zimno i zapach stęchlizny.
            - Pani profesor, gdzie jest Hagrid? – zapytał Potter, a McGonagall jakoś nie była dotknięta tym, że Harry nie mówi do niej po imieniu.
            - Myślałam, że choć na chwilę tutaj będzie, jednak moje przypuszczenia potwierdziły się. Jest w Zakazanym Lesie.
            Pierwsza myśl Harry’ego była taka, że Hagrid zaczął hodować coś nielegalnego. Znowu. Powiedział o swoich obawach dyrektorce.
            - Masz rację, Harry, choć nie do końca. Właśnie dlatego poprosiłam cię, abyś towarzyszył mi dziś w drodze; zresztą Hagrid sam prosił mnie, byś ty poszedł ze mną.
            - To mamy iść do Zakazanego Lasu? – Zielonooki skrzywił się lekko. Ostatnio był tam wraz z Voldemortem. Jakoś nie był skory do powrotu do nieprzyjemnego miejsca.
            - Owszem. Więc ruszajmy.
            Dwie minuty później szli przez Zakazany Las. McGonagall doskonale wiedziała o czym myślał Potter.
            - A gdzie jest Hagrid?
            - Chyba gdzieś tu – szepnęła i skręciła w lewo, a na śniegu znajdowały się wielkie ślady półolbrzyma. – Hagrid! – zawołała, a po lesie rozniosło się echo. Z oddali krzaki poruszyły się, rozległo się szczekanie psa. Zaczęli iść w stronę odgłosów, a Harry miał wrażenie, że gajowy Hogwartu coś ukrywa. Już otworzył usta, by zapytać, co się dzieje, gdy McGonagall zawołała:
            - Hagridzie, co ty wyprawiasz?
            Ten odwrócił się szybko i przykrył swoim ciałem jakieś zawiniątko. Jego oczy, które były lekko zaszklone, rozszerzyły się z przerażenia, broda zaczynała się niebezpiecznie trząść, a jego ogólny wyraz twarzy sugerował, że Hagrid za chwilę rozpłacze się z bezsilności.
            Harry, jako młody mężczyzna, mimo szumu wiatru i innych odgłosów leśnych, słuch miał dobry, przez co usłyszał dziwne, ciche kwilenie.
            - Ja... ten tego, cholibka... Minerwo, mówiłem ci, żebyś powiedziała Harry’emu, żeby... ten przyszedł do mnie... ale sam! – Ostatnie słowa prawie że wykrzyczał, jednak szybko zatkał sobie usta wielkimi łapskami i odwrócił głowę jak najbardziej mógł za siebie, by coś sprawdzić. Następnie spojrzał na dwójkę, a jego ramiona opadły. – Minerwo, możesz wracać do Hogwartu? – W czarnych oczach zalśnił cień nadziei.
            - Hagridzie, wiem, że coś ukrywasz i nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co się dzieje – rzekła zniecierpliwiona dyrektorka, mrużąc niebezpiecznie oczy. Gajowy zerknął na cicho stojącego Harry’ego, jakby szukając wsparcia, jednak go nie znalazł. Wzrok Pottera wyraźnie mówił: pokazuj, co tam ukrywasz; za bardzo cię znam, żeby wierzyć, że jest tam jakieś normalne dla zwykłych ludzi zwierzątko.
            - Ja... ja poszłem se do lasu, by znaleźć trochę drewna do podpałki, bo zimno jak pierun na dworze... No i przez przypadek znalazłem ich pięć dni temu, cholibka... No i ja nie mogłem ich zostawić, bo przecie wiecie jaka pogoda. – Mówiąc, przesunął się w prawo, odkrywając to, co zasłaniał. Wziął kawałek materiału, który leżał na ziemi, a McGonagall i Harry zobaczyli małe gniazdko z gałęzi, w których włożone zostały puszyste, złote piórka, a także igły z drzew i kawałki kory. W gnieździe kwiliły małe, puchate kulki o żółtawym kolorze, z drobnymi oczkami, błyszczącymi jak kamienie szlachetne, a także z cieniutkimi, długimi dziobami. By ujrzeć delikatne skrzydła, trzeba było przyjrzeć się tym ptakom z bliska.
            - Czy to są znikacze? – szepnął Harry, wpatrując się w trzy kulki. Widział je tylko w książkach, a trzeba dodać, że na rysunkach fruwały w zwolnionym tempie dorosłe osobniki.
            - Tak, cholibka. – Twarz Hagrida promieniała szczęściem, lecz po chwili skrzywił się, a łzy z jego oczu zaczęły spływać po policzkach, znikając w gęstej, ciemnej brodzie. – Problem jest taki, że od dwóch dni nie przyleciały do nich ich rodzice.
            - Więc postanowiłeś się nimi zająć, tak? – zapytała dyrektorka miękkim głosem, marszcząc brwi.
            - Chciałem zabrać ich do swojego środka, ale ptaszyska nie są przystosowane do życia w takim otoczeniu.
            - A skąd tu pojawiły się znikacze? – zadał pytanie Harry. Może i przeczytał parę informacji na temat tych stworzeń, ale nie wiedział o nich wszystkiego.
            - Spadły z drzewa. – Wskazał na górę. – Właśnie przez te ptaszki poprosiłem Minerwę, Harry – spojrzał na chłopaka ze zmartwieniem – byś mi pomógł, bo przecie jesteś dobry w lataniu na miotle, dobrze łapisz znicze... Uznałem, że skoro zobaczysz taką małą piłeczkę, która szybko lata, to i zobaczysz znikacza. A dokładnie dwójkę, parę znaczy się. – Hagrid patrzył na Pottera i oczekiwał odpowiedzi. Ten skierował swój wzrok na dyrektorkę, jednak ta przypatrywała się malutkim znikaczom, więc Harry nie miał pomocy.
I znów gajowy wpędzi go w jakieś bagno – pomyślał. – Będą z tego kłopoty, czuję to...
            - No ale co mam zrobić?
            Hagrid wygrał. Pięknie, dobrze się spisałeś, Harry – burczał do siebie chłopak, wychodząc z Zakazanego Lasu.

            Ominął go obiad, przez co jeszcze bardziej się zdenerwował, więc skierował się w stronę kuchni. Oczywiście musiał natknąć się na swoich przyjaciół.
            - Och, Harry! – zawołała Hermiona, podbiegając do niego. – Co mówiła pani profesor? I z pewnością przeziębisz się! Dlaczego nie wziąłeś ze sobą czapki?!
            - Ee... nic takiego. McGonagall gadała ze mną o... quidditchu i sprawach z nim związanych – odpowiedział, poniekąd nie kłamiąc. Ron stał za swoją dziewczyną z rękami w kieszeniach i uśmiechał się dziwnie. Przewrócił oczami, gdy Hermiona znów mówiła o nieodpowiedzialności Harry’ego w sprawie odpowiedniego ubioru na zimę.
            Taki to z ciebie przyjaciel – mówiły oczy Harry’ego, wpatrując się w jego przyjaciela.
- A wiesz coś o Hagridzie? – zapytała szatynka, gdy Harry najadł się w kuchni. - Czy profesor McGonagall coś o nim wspomniała?
- Ee... niewiele, wiesz?
- Aha... – mruknęła, zatapiając się w swoich myślach. Po chwili odparła: - Wiecie co? Idziemy do Hagrida przed kolacją. Nie ma wyboru. Z pewnością coś się stało, znacie go, co nie? – rzekła Hermiona, a chłopaki zgodnie pokiwali głowami. Harry wiedział, co stało się półolbrzymowi, jednak wolał nie mówić w jakim stanie był ich przyjaciel. Zresztą Hagrid poprosił go, aby nikomu nie mówił o tej sprawie, ponieważ posiadanie znikacza było nielegalne.
Plan był taki: Harry miał lecieć na swojej Błyskawicy nad Zakazanym Lasem i wypatrywać dorosłych znikaczy, a Hagrid miał szukać na ziemi wśród drzew. Plan wymyślił sam półolbrzym, więc brunet bał się, że coś nie wypali. Jednak strach zasłaniało inne uczucie – sympatia do Hagrida. Harry wciąż pamiętał sceny z Zakazanego Lasu sprzed roku. Łzy, kiedy niósł go w stronę szkoły, gdy udawał martwego, i krzyki gajowego, by uciekał jak najdalej od Voldemorta...
Gdy usiadł na miotle, poczuł siłę. W końcu miał odszukać parę znikaczy, która miała dzieci... Gdyby ich nie znalazł, małe znikacze zostałyby sierotami, jak on... Może to dla niektórych był blachy powód, ale dla niego, Harry’ego Pottera, ratowanie życia i szczęścia innych istot było jego zajęciem w życiu. Nie miał kompleksu bohatera – to raczej... szeroko rozwinięte poczucie empatii.
Odbił się od ziemi. Mimo silnego i mroźnego wiatru nie bał się latać. W końcu to była kolejna przygoda, prawda? A miał ich mnóstwo i jakoś w jego sercu nie błąkał się strach. Pokonał Voldemorta dzięki przyjaciołom, wiele razy spotkał się ze śmiercią twarzą w twarz, był chłopakiem TEJ Ginny Weasley, wytrzymywał z nią, pomimo jej ciężkiego charakteru, a to już było coś, więc miałby się bać wiatru? Co to, to nie! Dla przyjaciół wszystko!

1 komentarz:

  1. Khem,khem...Where is the second part?!Ale teraz na serio:Podobało mi się bardzo^^Miło coś takiego sobie przeczytać,choćby początki powstawania quidditcha i wygrania Polaków z Armatą^^.Ale Ron i tak będzie chronił honoru i godności swej drużyny,ja to wiem...
    Hao:Harry i brak syndromu bohatera?Jakby się tak zastanowić,to ratował większość przez przypadek albo przy okazji,więc szeroko rozwinięta empatia wchodzi w grę.
    Zgadzam się z przedmówcą.Nie mogę długo pisać,bo się troszkę spieszę,a więc papatki!
    Pozdrawiamy:
    Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

© Agata | WS | x x.